Z o. Markiem Kowalskim, paulinem z Mariupola na Ukrainie rozmawia Sławomir Jagodziński
Wywiad zamieszczony na łamach „Naszego Dziennika”, 23 listopada 2016 r., nr 273, s. 12
Jak wygląda praca duszpasterska w Mariupolu, który stał się miastem frontowym?
- Oczywiście są duże utrudnienia. Ludzie żyją w niepewności, ponieważ cały czas jest ostrzał w różnych porach dnia i nocy. Przychodzą do nas, skarżą się na tę trudną sytuację, mówią o braku poczucia bezpieczeństwa, o tym, że nawet spać w nocy się nie da. Szczególnie dla mieszkańców wschodnich osiedli miasta, gdzie te odgłosy wystrzałów najbardziej słychać, uciążliwość jest bardzo duża. Jednak ludzie się nie poddają, przychodzą, rozmawiają, szukają nadziei, wsparcia ze strony duszpasterzy. Myślę, że ten kontakt z kapłanami naszych katolików jakoś umacnia.
Front wojenny to jedno, ale miasto stało się też pewnym frontem duchowym, którego znakiem stał się namiot modlitwy w centrum miasta...
- Nieprzerwana modlitwa chrześcijan różnych wyznań w tym namiocie trwa już ponad rok. A przecież do niedawna stał w tym miejscu pomnik Lenina... W ubiegłym roku przez centrum miasta przeszła procesja z krzyżem w intencji pokoju. W tym samym czasie Rosjanie przygotowywali się do szturmu na miasto. Ale tuż po procesji, tego błagania do Boga o zakończenie walk, przez te tereny, gdzie stacjonują wojska rosyjskie, przeszedł huragan. Ludzie mówili, że takiego nie pamiętają. Wiatr poprzewracał drzewa, a w tym rejonie, gdzie mieściła się główna kwatera wojsk rosyjskich, zniszczył też trakcję elektryczną. Oddziały utraciły łączność między sobą i nie doszło do uderzenia.
Uczestnicy modlitwy odczytali to jako znak?
- Ludzie od razu to odczytali w ten sposób, że modlitwy zostały wysłuchane przez Boga. Uznali także, że taka modlitwa ma głęboki sens i że należy ją kontynuować. To właśnie od świeckich wyszła taka myśl, żeby była prowadzona stała modlitwa i żeby ustawić w tym celu namiot. Stanął on na placu, gdzie na cokole po pomniku Lenina umieszczony został krzyż, który był niesiony w procesji przez miasto. Istniało takie przekonanie w tych ludziach, że to jedyny sposób, aby ocalić Mariupol. I ten namiot modlitwy w centrum stoi. Postawiliśmy go tam też po to, aby ta modlitwa budowała jedność. Modlą się tam katolicy, prawosławni i protestanci, mają określone godziny, tak aby nieprzerwanie to błaganie o pokój było zanoszone do Boga.
To miejsce modlitwy nawiedzają też żołnierze?
- Tak, a także ich rodziny, prosząc o modlitwę, przede wszystkim o ocalenie życia czy pomoc w odzyskaniu zdrowia, sił dla rannych. Mamy wiele takich świadectw, że ta modlitwa jest skuteczna. Bo ludzie wracają do nas, dziękują za wsparcie.
Czy są nawrócenia?
- Oczywiście. Tych nawróceń do Boga jest dużo. Samo to, że ktoś stracił kogoś na tej wojnie, zbliża jakoś do Pana Boga, powoduje, że szuka się pocieszenia i siły w wierze. Ludzie wracają do nas. Proszą o modlitwy, ale również dziękują, że ktoś wyzdrowiał, ocalał na froncie... Tych świadectw, że ta modlitwa jest skuteczna, jest dużo. Nawet ci, którzy myśleli, że ten namiot modlitwy potrwa miesiąc, a może i krócej, teraz, po ponad roku, widzą w tym wielkie dzieło.
Jak ta wojna zmieniła ludzi?
- Na pewno ludzie się bardziej zjednoczyli między sobą. W modlitwę włączają się wszystkie wyznania chrześcijańskie poza Cerkwią Patriarchatu Moskiewskiego. Był też taki czas, że ludzie organizowali obiady dla żołnierzy będących na polach w okopach pod Mariupolem. Było dużo wolontariuszy, którzy zbierali żywność, gotowali, przygotowywali posiłki. Ta pomoc ogniskowała się wokół naszej parafii.
Czy ludzie odczuwają, że ten konflikt na Ukrainie jest już trochę zapominany przez świat?
- Oczywiście. Ludzie skarżą się, że już teraz nikt nie mówi i nie pamięta o tej wojnie. Tak samo było, gdy byliśmy u żołnierzy. Mówili: powiedzcie światu, aby o nas nie zapomniał. Przecież tu u nas cały czas są wystrzały i walka o różnych porach. Strzelają z moździerzy, armat, są też grupy dywersyjne, które nacierają, chcą przerwać te trzy linie obrony wojsk ukraińskich. Stąd też cały czas wśród mieszkańców nie ma poczucia bezpieczeństwa. Chociaż ludzie się jakoś - że tak powiem - przyzwyczaili do tych wystrzałów, już teraz tak bardzo emocjonalnie na to nie reagują. Dlatego że ten konflikt już długo trwa. Ostrzał jest poza miastem, a parę kilometrów dalej dzieci kopią piłkę na ulicy... Szczególnie uciążliwy jest nocny ostrzał, bo ludzie niewyspani muszą iść do pracy, do szkół.
Mariupol to duże miasto. Cały czas nie ma w nim katolickiej świątyni...
- Ostatni katolicki kościół został wysadzony w powietrze w latach 50. Podjęliśmy się budowy nowego. Prace trwają. Jest już wybudowany klasztor w stanie surowym, wstawiliśmy przed zimą okna, w środku są ściany działowe. I przede wszystkim jest urządzona piękna kaplica Bożego Miłosierdzia, którą poświęcił ks. bp Stanisław Szerokoradiuk, biskup charkowsko-zaporoski. Był też już w tej kaplicy nuncjusz apostolski z Kijowa. To już funkcjonuje tam, na budowie, a obok są fundamenty doprowadzone do stanu zerowego świątyni, teraz będziemy ciągnąć w górę mury... Chcemy wykończyć teraz klasztor, aby się do niego wprowadzić, gdyż mieszkamy ok. 15
km od naszej budowy.
Jasna Góra podarowała do Mariupola obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Jaka jest szansa, aby to miejsce stało się ukraińską Jasną Górą?
- Jest duża szansa, bo już ta piękna myśl rozeszła się wśród ludzi, w mediach co roku są audycje o tym, że to będzie sanktuarium i że jego kustoszami będą paulini. Były już pielgrzymki piesze z Doniecka. Wierni pieszo szli 120 km na uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej 26 sierpnia. Ale konflikt sprawił, że już nie mogą iść pielgrzymki... Może nadejdą lepsze czasy... i zostaną wznowione.
Dziękuję za rozmowę.
Sławomir Jagodziński
Wspomóż budowę Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Mariupolu na wschodniej Ukrainie.
Ofiary można składać na konto:
Marek Kowalski
Bank PEKAO SA nr rachunku:
08 1240 1213 1111 0010 4088 8188
Art. ze str. jasnagora.com