Br. Kazimierz Paśnik w 1999 roku sam napisał w swoim życiorysie: „Urodziłem się 12 kwietnia 1914 roku z rodziców: Władysława Paśnik i matki Emilii z domu Zdunek, w miejscowości Przypisówka. Ochrzczony dnia 27 kwietnia tego samego roku. Imię z chrztu Czesław. W rodzinie było 4 dzieci: Czesław, Maria, Janina i Zuzanna. Miałem bardzo pobożną matkę, która należała do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Jej pobożność oddziaływała na mnie bardzo i to dzięki jej przykładowi poczułem powołanie do Zakonu. W tej sprawie poszedłem do naszego proboszcza ks. Bogumiła Natkańskiego, który skontaktował się w tym wypadku z biskupem w Lublinie. Ks. biskup odniósł się do tej sprawy bardzo przychylnie, dając znać: „Będę teraz na Jasnej Górze, więc chętnie przedstawię to o. generałowi. O. Piotr Markiewicz, po wysłuchaniu prośby, przyjął mnie natychmiast.
29 maja 1931 roku pojechałem na Jasną Górę i rozpocząłem okres kandydatury. Pracowałem z br. Mateuszem Krys i byłem furtianem. W listopadzie 1931 roku trzech nas pojechało do nowicjatu w Leśnej Podlaskiej, a magistrem nowicjatu był o. Kajetan Raczyński. Obłóczyny miałem 29 maja 1932 roku i nadano mi imię Kazimierz. I tak rozpocząłem 2-letni nowicjat. O. Kajetan zachorował w ciągu pierwszego roku i zastąpił go o. Stanisław Nowak. Po wypełnieniu dwuletniego nowicjatu dopuszczono mnie do złożenia pierwszej profesji zakonnej w dniu 29 lutego 1934 roku.
Jako profes zostałem wysłany na Jasną Górę. W tym czasie formowała się grupa paulinów węgierskich. O. generał Pius Przeździecki wezwał mnie do siebie i zapytał, czy nie chciałbym pojechać na Węgry? Oświadczyłem: jak najbardziej!
12 maja 1934 roku w grupie paulinów węgierskich i polskich, razem z o. generałem, w liczbie 16 paulinów, wyjechałem na Węgry, gdzie w Budapeszcie, przy naszym Kościele Skalnym spędziłem 13 lat. Tam byłem zakrystianinem. 3 lata pracowałem także w naszej winnicy w Soltvadkert.
W roku 1950 władze komunistyczne Węgier przeprowadziły kasatę wszystkich zakonów męskich i żeńskich na terenie Węgier. Kasacie podlegały i nasze paulińskie klasztory. Ojcowie i bracia Węgrzy w większości zostali uwięzieni i po kilku miesiącach wytyczono im rozmaite procesy o różne rzekome przestępstwa, zostali zamknięci w więzieniach lub wywiezieni do obozów pracy. Ja i br. Marek Mitura, jako obywatele polscy, uniknęliśmy losu Węgrów, ale nie mogliśmy tam zostać. Konsul Polski w Budapeszcie poradził nam, abyśmy nie wracali do Polski. Po 6 miesiącach oczekiwań otrzymaliśmy dokumenty na Zachód, do Włoch, gdzie wyruszyliśmy 16 grudnia 1950 roku, przedzierając się przez rosyjskie i angielskie strefy, aby w końcu dotrzeć do Rzymu, gdzie spędziłem 5 lat. Pracowałem w polskim kościele św. Stanisława B&M. Codziennie służyłem do Mszy św. ks. arcybiskupowi Józefowi Gawlinie, opiekunowi Polaków rozsiadych poza granicami Polski. Przyjeto mnie do Katolickiej Organizacji, udzielającej pomocy tym, którzy przybyli zza żelaznej kurtyny komunistycznej.
Dnia 9 lipca 1955 roku okrętem amerykańskim Constitution wyjechałem z Neapolu do USA, gdzie 18 lipca dobiliśmy do portu w Nowym Jorku. I od tego dnia jestem w Stanach Zjednoczonych, czyli to już 59 lat!
Od samego początku jestem w Doylestown, PA w Amerykańskiej Częstochowie (w latach 1975-1999 – administrator klasztoru) i każdego dnia jestem Bogu, Matce Najświętszej i Zakonowi wdzięczny za całe moje życie!”
*
Śp. o. Marian Załęcki w jednym ze swoich artykułów tak napisał o br. Kazimierzu: „Każdego dnia jestem naocznym świadkiem cichego, pracowitego i rozmodlonego życia br. Kazimierza Paśnika. Jego wkład w życie Amerykańskiej Częstochowy zasługuje na szczególną uwagę, gdzie większość swojego życia spędził na modlitwie w kaplicy i pracy na terenie sanktuarium. Do późnej straości jeździł na ciężkich maszynach kosząc trawę, wycinając stare drzewa i kszaki. W kaplicy zawsze widziałem go z różańcem i ze złożonymi rękoma... Dla nas wszystkich niech stanie się wzorem bezinteresownej służby i modlitwy dla chwały tego wybranego przez Maryję miejsca, jakim jest Amerykańska Częstochowa”.
Art. ze str. jasnagora.com